Robert i Jego (b)rowar… tzn. rower :)

Mamy szczęście do otaczania się fajnymi i ciekawymi ludźmi z pasją… takich jak np. Robert NguyenMamy nie tylko szczęście do ładnej pogody podczas zawodów i objazdów tras, ale również olbrzymie szczęście do fajnych i ciekawych ludzi z pasją… i to (jak może się okazać) nie jedną pasją 🙂

Właśnie tak w skrócie można opisać naszego kolegę Roberta, który w tym roku dołączył do naszej kolarskiej drużyny IBOX Mała Liga Cycling Team.

W marcu Robert zadebiutował również w formule XC i widać, że (chyba) bardzo Mu się spodobało, co opisał zaraz po swoim pierwszym starcie na Górze Lotnika.

„Mój pierwszy start w XC”

Od dawna marzyłem o starcie w zawodach typu XC. Próbowałem już triathlonu, gdzie moją ulubioną i najmocniejszą dyscypliną był rower, ale czegoś mi brakowało. W 2017 roku przesiadłem się na rower MTB, głównie za sprawą filmików puszczanych na zajęciach spinningu przez Wojtka (jednego ze współorganizatorów). Postanowiłem spełnić marzenie i wystartować w Małej Lidze XC – mój debiut wypadł w inaugurację sezonu na Górze Lotnika. W drodze na zawody byłem pewny siebie, myślę sobie 60 metrów przewyższenia i 6 pętli po 3km, co to jest, dam radę;).

Pokora przyszła bardzo szybko, bo zaraz po starcie. Koledzy tak wystartowali, że na pierwszym podjeździe dostawałem tylko błotem spod ich kół po twarzy, a za kolejnymi zakrętami zamieniali się w znikające punkty. Na początku drugiej pętli zostałem zdublowany przez lidera, któremu kulturalnie ustąpiłem z drogi. Kiedy jadę samochodem, rzadko się to zdarza, ale tutaj musiałem znać swoje miejsce?). Wracając do wyścigu, prezentowana przez przeciwników forma, wszędobylskie błoto, podjazdy i sekcje techniczne zmusiły mnie do zmiany celów: dojechać, nie wywalić się i nie zejść z roweru. Od 3 pętli jechałem całkowicie sam, ani za mną ani przede mną nie było nikogo. Jazda w samotności pozwoliła na dokładniejszą obserwację. Błoto spowalniało mnie przeokropnie na płaskich fragmentach trasy i podjazdach. Na krętych zjazdach ślizgały mi się oba koła, a na podjazdach tył uciekał na boki. Istna józefowska masakra błotem leśnym, na domiar złego z każdą pętlą zmęczenie dawało się we znaki, a rower od nadmiaru błota zdawał się być coraz cięższy.  Jakby tego było mało, okazało się, że liczenie do 6 czasem jest trudne. Ostatnią w moim przekonaniu pętlę przejechałem na maksa, nie hamowałem na zjazdach, kręciłem ile sił w nogach, a po przejechaniu linii mety, okazało się, że została mi jeszcze jedna do pokonania. Niewiele myśląc, wsiadłem na rower, napiłem się wody i fru na trasę. Chwila euforii trwała znów do pierwszego podjazdu, gdzie wypłukałem się już ze wszystkiego, resztę pętli jechałem zachowawczo, zwyczajnie nie miałem już siły. Mimo to, udało mi się spełnić ww. 3 niezbyt wygórowane cele, dojechałem do mety, jako przedostatni w kategorii, ale wygrany z samym sobą.

Organizatorom należą się ogromne podziękowania za wyznaczenie, oznakowanie i przygotowanie trasy. Jako świeżak ani razu nie zastanawiałem się, gdzie mam jechać. Wszystkie single, hopy i techniczne fragmenty, mimo nierozmarzniętej ziemi i wszędobylskiego błota był oznaczone charakterystyczną taśmą Małej Ligi XC. Miasteczko było ustawione centralnie, dzięki czemu kilka razy na trasie słychać było doping kibiców. Po zawodach, każdy z zawodników mógł liczyć na smaczny ciepły posiłek, nagrody za udział w losowaniu i ciepłą, rodziną atmosferę zapewnianą przez uśmiechniętych organizatorów. 

Podsumowując, debiut w Małej Lidze XC na Górze Lotnika był dla mnie spełnieniem marzeń, niezłą lekcją pokory i motywacją do dalszych treningów. Niesamowite ile wniosków można wyciągnąć na temat swoich umiejętności i formy podczas jednych zawodów. Gorąco zachęcam do startów w pozostałych zawodach cyklu.

Do zobaczenia w Małej Lidze XC!

Robert udowodnił – nie tylko sobie, że na naszych zawodach może dać radę nawet rozpoczynający swoją przygodę z XC mniej doświadczony kolarz… i widać że nieodwracalna cykloza załapana (chyba bez rokowań na wyleczenie 🙂 )

Pasją Roberta nie jest jednak tylko rower… bo przecież nie samym rowerem żyje człowiek 🙂

Rok temu Wraz z kolegą Jerzym w powołali do życia firmę, o której (nie mamy chyba żadnych wątpliwości) większość z nas – w szczególności przedstawicieli tej brzydszej części społeczeństwa – marzy 🙂 – Panowie postanowili zająć się produkcją niszowych piw i stworzyli Browar Szpicbródka. Łącząc zamiłowanie do tego trunku oraz miłość do Warszawy powstała kolekcja niebagatelnych piw, obok których smakosze piwa nie przejdą obojętnie.

Jako początkujący zawodnik Robert jeszcze… zaznaczamy – JESZCZE, nie staje na podium, ale wraz ze swoim wspólnikiem sprawili, że celebracja wygranej wśród dorosłych zawodników może wyglądać jak na największych imprezach sportowych, gdzie zwycięzcy w geście triumfu otwierają szampana 🙂

U nas jest to dedykowana i wykonana specjalnie dla naszego cyklu butelka Agrykoli 🙂

Jesteśmy pewni, że będzie to dodatkowa motywacja do walki o podium 🙂

Mała Liga XC dziękuje Browarowi Szpicbródka